Wzrastanie Oktoichu
- Szczegóły
- Dorota Wysocka
- Utworzono: 19 maj 2011
Śpiewa od dwudziestu lat. W tym czasie „...ukształtował się nie tylko jako doskonały zespół muzyki cerkiewnej, ale i swoistego rodzaju instytucja, szerząca wiedzę o prawosławiu, jego kulturze i tradycjach” – zapisano w lutym w komunikacie o przyznaniu Oktoichowi Nagrody im. Księcia Konstantego Ostrogskiego – za zasługi w rozwoju myśli, kultury i duchowości prawosławia oraz działalność na rzecz jednoczenia chrześcijan. Od początku zespół w pełni realizował tę formułę.
Zaczęło się nieco anegdotycznie, latem 1991 roku, podczas tournee chóru Filharmonii Wrocławskiej po południowej Francji. Jeździli po małych miejscowościach, nocowali w podrzędnych hotelach. Pod koniec podróży okradziono dwie koleżanki. Strata była poważna, składka niewiele pomogła. Tadeusz Nestorowicz, wicedyrektor Filharmonii, zaproponował Grzegorzowi Cebulskiemu, prawosławnemu seminarzyście, by w cztery – pięć osób wystąpili z niedużym koncertem muzyki cerkiewnej. – Mamy akurat nuty, przygotujemy się – zachęcał. Zaśpiewali w Nicei, w bocznej nawie rzymskokatolickiego kościoła, datki zbierając „do kapelusza”. Spodobali się, bardzo. – To nie musi być jednorazowa przygoda – powiedzieli sobie po powrocie.
Trzon zespołu już istniał. Od początku wiadomo było, że szefem męskiego – z założenia – chóru zostanie Grzegorz Cebulski, blisko z Cerkwią związany, dwudziestosiedmioletni wówczas psalmista we wrocławskiej parafii św.św. Cyryla i Metodego, której proboszczem był jego ojciec, o. Eugeniusz Cebulski. Najważniejszym kryterium doboru członków zespołu nie uczyniono jednak konfesji, a możliwości głosowe, zawsze śpiewali w nim i rzymscy katolicy.
Nazwę zapożyczono od oktoechosu (oktoichu), księgi liturgicznej z kanonami, stichirami i innymi tego typu utworami, ułożonymi według ośmiu kolejno po sobie następujących tonacji (głasów). Nazwa jakby narzuciła liczbę chórzystów. – Dobrze, będzie nas ośmiu – ustalono. Ustalono też, że będzie to zespół przy cerkwi św.św. Cyryla i Metodego. A w jakich strojach będą występować?
Nazwę zapożyczono od oktoechosu (oktoichu), księgi liturgicznej z kanonami, stichirami i innymi tego typu utworami, ułożonymi według ośmiu kolejno po sobie następujących tonacji (głasów). Nazwa jakby narzuciła liczbę chórzystów. – Dobrze, będzie nas ośmiu – ustalono. Ustalono też, że będzie to zespół przy cerkwi św.św. Cyryla i Metodego. A w jakich strojach będą występować?
Grzegorz Cebulski przypomniał sobie wtedy, że cerkiewne chóry greckie śpiewają w riasach i wystosował w tej sprawie oficjalne pismo do metropolity Bazylego, w którym nacisk kładł na grecką tradycję i to, że pozostaną chórem działającym przy parafii. Otrzymali zgodę.
Pierwszy koncert, 13 października 1991 roku, w macierzystej cerkwi, okazał się wielkim sukcesem. Wkrótce go powtórzono. I zaraz zaczęły napływać zaproszenia, także z zagranicy.
Wyjazdy i podróże są ważne. Związanych jest z nimi mnóstwo zabawnych wspomnień. Warunki noclegu bywały spartańskie, samochody zawodne. Ale gościli w Rosji, Rumunii, Bułgarii, Gruzji, Mołdawii, Niemczech, Francji, Belgii, Wielkiej Brytanii, Czechach, na Węgrzech. W Polsce, zwłaszcza przed publicznością nieprawosławną, starają się nie ograniczyć do koncertu. Organizują prelekcje, przybliżające prawosławną tradycję i obrzędy.
– Nigdy nikomu nie proponowaliśmy koncertu – mówi o. Grzegorz Cebulski. – To koncerty nas szukały.
Obliczono, że do tej pory Oktoich dał ich około siedmiuset, w salach renomowanych filharmonii i malutkich salkach domów kultury. Lista znaczących imprez, festiwali, dni i tygodni kultury, na których wystąpili, jest długa. Jeszcze dłuższa kameralnych koncertów w cerkiewkach, salach parafialnych, podczas uroczystości dużego i małego rzędu. Starali się dojechać wszędzie, gdzie ich zapraszano, choćby kilkaset kilometrów od domu.
Z tym był jednak coraz większy kłopot. Nigdy nie stali się chórem zawodowym. Próby, koncerty, regularne śpiewanie na liturgiach w cerkwi św.św. Cyryla i Metodego, łączyli z normalną pracą. Wielu z nich to profesjonalni muzycy, związani z Cantores Minores Wratislaviensis, z Filharmonią Wrocławską czy Opolską, choć od początku śpiewa na przykład student, a teraz doktor nauk weterynaryjnych.
Zespół trzykrotnie był laureatem Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce (w tym roku, 10 maja, zaśpiewa tam po raz czwarty), a na Międzynarodowym Festiwalu Kunsztu Diakońskiego w Moskwie w 1997 roku otrzymał nagrodę specjalną i jako jeden z trzech chórów mógł bisować.
Na czele od dwudziestu lat stoi Grzegorz Cebulski, teraz ojciec protodiakon. Śpiewają w nim Rafał Chalabala, Przemysław Jastrząb, Piotr Karpeta, Jarosław Kawałko, Jan Kramarek, Piotr Kuropka, Jan Podemski, Stefan Wierzbicki, Lucjan Wysłucha.
Z pierwotnego składu nie ma w zespole Tadeusza Nesterowicza, Marka Zborowskiego, Tadeusza Pyry.
I Pawła Styrczuli, który nie zaśpiewa już nigdy. Choroba nowotworowa zabrała go w roku 2005.
Z Pawłem Styrczulą wiąże się wątek przemian w duchowości członków zespołu.
Zespół muzyki cerkiewnej początkowo tworzyli ludzie wcale z Cerkwią blisko nie związani, rzymscy katolicy lub obojętni religijne. Szybko okazało się, że bez wejścia w Cerkiew, w wymiarze duchowym, nigdy nie osiągną prawdziwego mistrzostwa. Wyznanie nie było żadną przeszkodą, ważna była osobista religijność i poziom świadomości. Na próbach cyzelowali nie tylko nuty, także liturgiczne teksty, poznawali język, ale i prawosławną teologię, otwierali się na modlitewny wymiar utworów. Dorastali, wzrastali, przemieniali się.
Paweł Styrczula był góralem, rzymskim katolikiem o ugruntowanych korzeniach i niezłomnych przekonaniach. Jedynym echem Wschodu w jego życiorysie było początkowo tylko zamiłowanie do języka rosyjskiego. I dopiero krótko przed śmiercią wyznał o. Grzegorzowi, że już od trzech lat jest prawosławny. – Nie mówiłem o tym nikomu, bo wzięliby mnie za koniunkturalistę, albo kogoś niepoważnego, a to była osobista, głęboko świadoma decyzja – powiedział. Rozmawiał o tym tylko z o. Eugeniuszem, proboszczem parafii św.św. Cyryla i Metodego. Pojechał do Sokołowska, do cerkwi filialnej, tam wyspowiadał się i przyjął priczaszczenie. I tylko tam, z dala od znajomych, odtąd się priczaszczał. Rodzina, nieco zaskoczona, przyjęła jego wybór. Ciało Pawła Styrczuli wyprowadzono z kościoła, ale otpiewanije było już prawosławne. Wciąż go zespołowi brakuje.
Po pewnym czasie zaproszono do współpracy innego tenora, śpiewającego w Cantores Minores Wratislaviensis. Jarosław Kawałko, wychowany w tradycji katolickiej, w młodości ministrant i chórzysta w kościele, pogubił się nieco w artystycznym świecie. O. Grzegorz prowadził z nim trudne, fundamentalne rozmowy. – Dlaczego akurat mnie tak napominasz? – pytał Jarosław. – Bo tym, którzy nie szukają zbawienia, mniej jest to potrzebne – usłyszał. W tym, że trafił do Oktoichu, widzi teraz okruch łaski. Znalazł poprzez Cerkiew drogę do Boga, zyskał też świadomość, że talentu, jakim go obdarzył, nie wolno zakopać, trzeba go wykorzystać na Bożą chwałę. – Muzyka cerkiewna to jej najdoskonalsza forma, wrażliwość na nią jest darem – podkreśla. – O mnie Bóg się upomniał, jak o swoje, wyprowadził z mroku. Najgorsze bowiem, co może nas spotkać, to chłód duszy i obojętność.
Jarosław Kawałko przyprowadził ze sobą jeszcze jedną osobę. W cerkwi wziął ślub z Anną Krzyżowską, też muzykiem.
Inny, prawosławny, chórzysta latami nie mógł odnaleźć swego miejsca w świecie, szkodząc raczej samemu sobie, niż innym. Był lubiany, ale ze zgrozą kilkanaście lat obserwowano, jak życie przecieka mu między palcami. I nagle garść, w którą życzliwi kazali mu się brać, zacisnęła się. Pojechał do Sokołowska. Trzy miesiące żył przy cerkwi, niczym mnich, i wrócił odmieniony. Skończył szkołę, poszedł na studia, zdobył zawód. Żyje z sensem i świadomie.
Jeszcze tylko Przemysław Jastrząb znalazł przez Oktoich drogę do Cerkwi, Cerkwi obecnej niegdyś w życiu przodków (dziadek był unickim księdzem), ale potem zagubionej, odsuniętej, nieważnej. – Ochrzczono mnie w kościele, ale to przecież tylko formalność, obrzęd bez treści, uważałem. O. Grzegorz przez Oktoich doprowadził mnie i do świątyni, i do wiary. Prawosławie przyjęła moja żona.
O duchowym wymiarze śpiewania w Oktoichu mówią też Stefan Wierzbicki, od dwudziestu lat kursujący między Wrocławiem a Opolem, gdzie śpiewał w chórze filharmonii, i Piotr Karpeta, szef Cantores Minores Wratislaviensis. – Modlitwa, modlitwa jest w naszym śpiewie najważniejsza – zaznacza Piotr Karpeta. – Prawosławie odmieniło moje życie. Bez niego nie byłbym katolikiem. A tak modlimy się często, żarliwie i szczerze. – Na chwałę Boga Najwyższego – dodaje Stefan Wierzbicki. – Niesiemy wiarę między ludzi. Ot, takie nasze małe apostolstwo.
Grzegorz Cebulski ma wrażenie, że wychodząc z prawosławiem do polskiego społeczeństwa w jakiś sposób wypełniają testament metropolity Bazylego, który dla takich działań powołał ich wrocławską parafię.
Zespół nagrał osiem płyt, w tym z Leonardem Andrzejem Mrozem. Towarzyszył też, w lżejszym nieco repertuarze, zespołowi Golec Uorkiestra. Swój repertuar ma bardzo szeroki. Od muzyki liturgicznej, przez kolędy, pieśni ludowe, narodowe, po wojskowe.
Wojskowe, bo w 1999 roku Oktoich znalazł się w strukturach Prawosławnego Ordynariatu Wojska Polskiego. Śpiewa w mundurach, uświetniając wojskowe uroczystości, występując przed kombatantami czy Sybirakami. To dodatkowe obciążenie dla i tak już zapracowanych ludzi. Czując, że nie będzie w stanie sprostać wszystkim zamówieniom, chór – dla celów koncertowych – zmienił nieco formułę. Zaprosił panie – żony, siostry, znajome, Annę Cebulską, Magdalenę Iwaszkiewicz, Annę Krzyżowską-Kawałko, Neonilę Kuropkę, Beatę Majewską. Dzięki temu skład zespołu stale może się zmieniać, a jego członkowie są w stanie wypełniać zobowiązania zawodowe.
Dokonania Oktoichu już nagradzano. Uhonorowano ich nagrodą im. św. Brata Alberta, minister przyznał im medale „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, „Gloria Artis” o „Pro Memoria”.
Pieknie podziękował im władyka Jeremiasz. Wzruszył się kiedyś, słuchając supraskiego napiewu w ich wykonaniu, wstał i przyniósł im z domu ikonę Nierukotwornego Spasa.
Napisano też o nich dwie prace magisterskie – na Akademii Muzycznej i Wydziałe Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zbierają bardzo dobre oceny od zwykłych słuchaczy i od profesjonalistów.
I ciągle się zmieniają. Wzrastają.
Oktoich nie jest już ośmioosobowy, nie zawsze nawet jest chórem męskim. Ale to wciąż ta sama grupa, którą łączy troska o poziom śpiewania i wspólne wartości. Jubileusz to dobra okazja, by obejrzeć się za siebie i aby poświętować w gronie wiernych słuchaczy. Z myślą o nich szykują się w październiku do dużego koncertu w cerkwi św.św. Cyryla i Metodego, a w grudniu do koncertu w Filharmonii Narodowej w Warszawie.
– Dążymy do doskonałości – podsumował o. Grzegorz Cebulski. – Ale nie z próżnego zabiegania o sławę. Prosimy przecież: „Nie nam Panie, nie nam, ale Imieniu Twemu daj sławę i cześć...”.
fot. archiwum zespołu i autorka
za: Przegląd Prawosławny
Pierwszy koncert, 13 października 1991 roku, w macierzystej cerkwi, okazał się wielkim sukcesem. Wkrótce go powtórzono. I zaraz zaczęły napływać zaproszenia, także z zagranicy.
Wyjazdy i podróże są ważne. Związanych jest z nimi mnóstwo zabawnych wspomnień. Warunki noclegu bywały spartańskie, samochody zawodne. Ale gościli w Rosji, Rumunii, Bułgarii, Gruzji, Mołdawii, Niemczech, Francji, Belgii, Wielkiej Brytanii, Czechach, na Węgrzech. W Polsce, zwłaszcza przed publicznością nieprawosławną, starają się nie ograniczyć do koncertu. Organizują prelekcje, przybliżające prawosławną tradycję i obrzędy.
– Nigdy nikomu nie proponowaliśmy koncertu – mówi o. Grzegorz Cebulski. – To koncerty nas szukały.
Obliczono, że do tej pory Oktoich dał ich około siedmiuset, w salach renomowanych filharmonii i malutkich salkach domów kultury. Lista znaczących imprez, festiwali, dni i tygodni kultury, na których wystąpili, jest długa. Jeszcze dłuższa kameralnych koncertów w cerkiewkach, salach parafialnych, podczas uroczystości dużego i małego rzędu. Starali się dojechać wszędzie, gdzie ich zapraszano, choćby kilkaset kilometrów od domu.
Z tym był jednak coraz większy kłopot. Nigdy nie stali się chórem zawodowym. Próby, koncerty, regularne śpiewanie na liturgiach w cerkwi św.św. Cyryla i Metodego, łączyli z normalną pracą. Wielu z nich to profesjonalni muzycy, związani z Cantores Minores Wratislaviensis, z Filharmonią Wrocławską czy Opolską, choć od początku śpiewa na przykład student, a teraz doktor nauk weterynaryjnych.
Zespół trzykrotnie był laureatem Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce (w tym roku, 10 maja, zaśpiewa tam po raz czwarty), a na Międzynarodowym Festiwalu Kunsztu Diakońskiego w Moskwie w 1997 roku otrzymał nagrodę specjalną i jako jeden z trzech chórów mógł bisować.
Na czele od dwudziestu lat stoi Grzegorz Cebulski, teraz ojciec protodiakon. Śpiewają w nim Rafał Chalabala, Przemysław Jastrząb, Piotr Karpeta, Jarosław Kawałko, Jan Kramarek, Piotr Kuropka, Jan Podemski, Stefan Wierzbicki, Lucjan Wysłucha.
Z pierwotnego składu nie ma w zespole Tadeusza Nesterowicza, Marka Zborowskiego, Tadeusza Pyry.
I Pawła Styrczuli, który nie zaśpiewa już nigdy. Choroba nowotworowa zabrała go w roku 2005.
Z Pawłem Styrczulą wiąże się wątek przemian w duchowości członków zespołu.
Zespół muzyki cerkiewnej początkowo tworzyli ludzie wcale z Cerkwią blisko nie związani, rzymscy katolicy lub obojętni religijne. Szybko okazało się, że bez wejścia w Cerkiew, w wymiarze duchowym, nigdy nie osiągną prawdziwego mistrzostwa. Wyznanie nie było żadną przeszkodą, ważna była osobista religijność i poziom świadomości. Na próbach cyzelowali nie tylko nuty, także liturgiczne teksty, poznawali język, ale i prawosławną teologię, otwierali się na modlitewny wymiar utworów. Dorastali, wzrastali, przemieniali się.
Paweł Styrczula był góralem, rzymskim katolikiem o ugruntowanych korzeniach i niezłomnych przekonaniach. Jedynym echem Wschodu w jego życiorysie było początkowo tylko zamiłowanie do języka rosyjskiego. I dopiero krótko przed śmiercią wyznał o. Grzegorzowi, że już od trzech lat jest prawosławny. – Nie mówiłem o tym nikomu, bo wzięliby mnie za koniunkturalistę, albo kogoś niepoważnego, a to była osobista, głęboko świadoma decyzja – powiedział. Rozmawiał o tym tylko z o. Eugeniuszem, proboszczem parafii św.św. Cyryla i Metodego. Pojechał do Sokołowska, do cerkwi filialnej, tam wyspowiadał się i przyjął priczaszczenie. I tylko tam, z dala od znajomych, odtąd się priczaszczał. Rodzina, nieco zaskoczona, przyjęła jego wybór. Ciało Pawła Styrczuli wyprowadzono z kościoła, ale otpiewanije było już prawosławne. Wciąż go zespołowi brakuje.
Po pewnym czasie zaproszono do współpracy innego tenora, śpiewającego w Cantores Minores Wratislaviensis. Jarosław Kawałko, wychowany w tradycji katolickiej, w młodości ministrant i chórzysta w kościele, pogubił się nieco w artystycznym świecie. O. Grzegorz prowadził z nim trudne, fundamentalne rozmowy. – Dlaczego akurat mnie tak napominasz? – pytał Jarosław. – Bo tym, którzy nie szukają zbawienia, mniej jest to potrzebne – usłyszał. W tym, że trafił do Oktoichu, widzi teraz okruch łaski. Znalazł poprzez Cerkiew drogę do Boga, zyskał też świadomość, że talentu, jakim go obdarzył, nie wolno zakopać, trzeba go wykorzystać na Bożą chwałę. – Muzyka cerkiewna to jej najdoskonalsza forma, wrażliwość na nią jest darem – podkreśla. – O mnie Bóg się upomniał, jak o swoje, wyprowadził z mroku. Najgorsze bowiem, co może nas spotkać, to chłód duszy i obojętność.
Jarosław Kawałko przyprowadził ze sobą jeszcze jedną osobę. W cerkwi wziął ślub z Anną Krzyżowską, też muzykiem.
Inny, prawosławny, chórzysta latami nie mógł odnaleźć swego miejsca w świecie, szkodząc raczej samemu sobie, niż innym. Był lubiany, ale ze zgrozą kilkanaście lat obserwowano, jak życie przecieka mu między palcami. I nagle garść, w którą życzliwi kazali mu się brać, zacisnęła się. Pojechał do Sokołowska. Trzy miesiące żył przy cerkwi, niczym mnich, i wrócił odmieniony. Skończył szkołę, poszedł na studia, zdobył zawód. Żyje z sensem i świadomie.
Jeszcze tylko Przemysław Jastrząb znalazł przez Oktoich drogę do Cerkwi, Cerkwi obecnej niegdyś w życiu przodków (dziadek był unickim księdzem), ale potem zagubionej, odsuniętej, nieważnej. – Ochrzczono mnie w kościele, ale to przecież tylko formalność, obrzęd bez treści, uważałem. O. Grzegorz przez Oktoich doprowadził mnie i do świątyni, i do wiary. Prawosławie przyjęła moja żona.
O duchowym wymiarze śpiewania w Oktoichu mówią też Stefan Wierzbicki, od dwudziestu lat kursujący między Wrocławiem a Opolem, gdzie śpiewał w chórze filharmonii, i Piotr Karpeta, szef Cantores Minores Wratislaviensis. – Modlitwa, modlitwa jest w naszym śpiewie najważniejsza – zaznacza Piotr Karpeta. – Prawosławie odmieniło moje życie. Bez niego nie byłbym katolikiem. A tak modlimy się często, żarliwie i szczerze. – Na chwałę Boga Najwyższego – dodaje Stefan Wierzbicki. – Niesiemy wiarę między ludzi. Ot, takie nasze małe apostolstwo.
Grzegorz Cebulski ma wrażenie, że wychodząc z prawosławiem do polskiego społeczeństwa w jakiś sposób wypełniają testament metropolity Bazylego, który dla takich działań powołał ich wrocławską parafię.
Zespół nagrał osiem płyt, w tym z Leonardem Andrzejem Mrozem. Towarzyszył też, w lżejszym nieco repertuarze, zespołowi Golec Uorkiestra. Swój repertuar ma bardzo szeroki. Od muzyki liturgicznej, przez kolędy, pieśni ludowe, narodowe, po wojskowe.
Wojskowe, bo w 1999 roku Oktoich znalazł się w strukturach Prawosławnego Ordynariatu Wojska Polskiego. Śpiewa w mundurach, uświetniając wojskowe uroczystości, występując przed kombatantami czy Sybirakami. To dodatkowe obciążenie dla i tak już zapracowanych ludzi. Czując, że nie będzie w stanie sprostać wszystkim zamówieniom, chór – dla celów koncertowych – zmienił nieco formułę. Zaprosił panie – żony, siostry, znajome, Annę Cebulską, Magdalenę Iwaszkiewicz, Annę Krzyżowską-Kawałko, Neonilę Kuropkę, Beatę Majewską. Dzięki temu skład zespołu stale może się zmieniać, a jego członkowie są w stanie wypełniać zobowiązania zawodowe.
Dokonania Oktoichu już nagradzano. Uhonorowano ich nagrodą im. św. Brata Alberta, minister przyznał im medale „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, „Gloria Artis” o „Pro Memoria”.
Pieknie podziękował im władyka Jeremiasz. Wzruszył się kiedyś, słuchając supraskiego napiewu w ich wykonaniu, wstał i przyniósł im z domu ikonę Nierukotwornego Spasa.
Napisano też o nich dwie prace magisterskie – na Akademii Muzycznej i Wydziałe Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zbierają bardzo dobre oceny od zwykłych słuchaczy i od profesjonalistów.
I ciągle się zmieniają. Wzrastają.
Oktoich nie jest już ośmioosobowy, nie zawsze nawet jest chórem męskim. Ale to wciąż ta sama grupa, którą łączy troska o poziom śpiewania i wspólne wartości. Jubileusz to dobra okazja, by obejrzeć się za siebie i aby poświętować w gronie wiernych słuchaczy. Z myślą o nich szykują się w październiku do dużego koncertu w cerkwi św.św. Cyryla i Metodego, a w grudniu do koncertu w Filharmonii Narodowej w Warszawie.
– Dążymy do doskonałości – podsumował o. Grzegorz Cebulski. – Ale nie z próżnego zabiegania o sławę. Prosimy przecież: „Nie nam Panie, nie nam, ale Imieniu Twemu daj sławę i cześć...”.
fot. archiwum zespołu i autorka
za: Przegląd Prawosławny